wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 2

Katherine podążała gęsiego do stołówki. Zegarek wskazywał piętnastą dwadzieścia. Jak zwykle o tej porze ustawiała się w kolejce trzymając w ręku czerwoną tackę. Gdy dostała już dzienną porcję odrzucającej papki usiadła przy stoliku w rogu.Ludzie jak zwykle spoglądali na nią. 
Była... tajemnicza.
Nikt nie wiedział jak się tu znalazła. Nikt nie wiedział co chodzi jej po głowie. Co zaraz zrobi. Była dla nich zagadką. Zamkiem bez klucza.
Kath próbowała wepchnąć w siebie jak najwięcej by uporać się z nieznośnym bólem. Poczuła, że ktoś nad nią stoi. Podniosła głowę do góry wbijając widelec w stół.
- Willson, do mojego gabinetu.
Dziewczyna zżerała wzrokiem dyrektora Donnavana.
- Nie.
- Ale nie ma żadnej dyskusji! To nie zaproszenie!- pociągnął ją za ramię.
Na sali rozległy się szepty. Co mogła znów zrobić? Ile razy będą jeszcze świadkami takich scen?
Mężczyzna rzucił dziewczyną o swoje biurko i zakluczył drzwi.
- Rozbieraj się.
- Nie.
- Już!
- Powiedziałam nie!- plunęła mu w twarz.
- Ty mała bezczelna suko.
Donnavan uderzył ją z pięści w twarz. Z nosa zaczęła lecieć jej krew.
- Mam Ci pomóc?
Katherine zaczęła płakać. Zrzuciła z siebie powoli swój pomarańczowy kombinezon. Jej ciało było wychudzone i pokrywały je liczne siniaki.
Stała teraz tam w samej bieliźnie przed nim.
Zamiast myśleć już jak się uwolnić, wybrała wizje jak ukręcić mu łeb.
- Rozwścieczyłaś mnie moja droga, przejdźmy już do konkretów.- usiadł na krześle i ściągnął marynarkę.
Dziewczyna patrzała na niego gniewnym wzrokiem. Najchętniej wydłubałaby mu teraz te jego przenikliwe brązowe oczy. 
Mężczyzna zrzucił jednym ruchem całą zawartość blatu na ziemię i kazał jej na nim usiąść. Sięgnął po krawat i zakneblował jej usta. 
- Nie płacz kochanie, będzie dobrze. Zaspokoję wszystkie twoje potrzeby.- gładził ją po policzku.
Przez jej ciało przebiegł gwałtowny dreszcz.
Katherine szlochała coraz głośniej, trzęsła się.
Nie mogła krzyczeć; miała związane ręce.
Donnavan zsunął jej majtki do kostek i wsadził rękę pomiędzy jej uda.
- Rozszerz. 
Dziewczyna modliła się w duchu aby to jak najszybciej się skończyło.
Po chwili wszedł w nią.
Zaczęła piszczeć. Dyrektor jak zwykle był wobec niej brutalny. Przywarł do niej całym swym ciężarem.
Zsunął jej węzeł w twarzy.
- Krzycz moje imię.
Milczała.
- No dalej! Krzycz!
- Oh, Tommy!
- Powiedz, że Ci dobrze.
- Jest mi dobrze.
Zaczął ją całować po całym ciele. Jego zarost delikatnie drapał jej ramiona.
Sapała.
Myślała, że po śmierci matki wszystko się ułoży, będzie lepiej.
Myliła się.




- Czyli twierdzisz, że telewizor przepalił się tak sam z siebie?
- Mówiłem, że się potknąłem!
Wysoki mężczyzna patrzał na niego z niedowierzaniem.
- Nie mam już siły na twoje wybryki! Dostajesz dowód w rękę i wypierdalasz!
- Nie mogę się już doczekać.- sykną przez zęby.
- Nie uczysz się! Na wszystko kładziesz olewkę!
- Po co znów robisz nie potrzebny konflikt?! Kup nowy i wszystko będzie załatwione!
- Hah, wszystko będzie załatwione.- zaśmiał się- To ja na to pracuję, nie ty!
- Ludzie robią wszystko za Ciebie, ty siedzisz tylko za biurkiem.
- Nie mów do mnie w taki sposób gówniarzu!
- Gdyby mama była z nami wszystko byłoby inaczej!
- Masz rację, wszystko byłoby inaczej! Wylądowalibyśmy na bruku!
- Nie mów tak!
- Wynoś się stąd!
- To mój pokój, ty wyjdź.
- Na razie to nic nie jest jeszcze twoje!
Tyler trzasnął drzwiami i wyszedł z domu.
Zapalił papierosa i szedł wzdłuż ulicy. 
Idealne życie, też mi coś- pomyślał.
Zatrzymał się i przyglądał się z odległości swojemu domu. Białe ściany, duże przestronne okna, mosiężne filary, zielony idealnie przystrzyżony trawnik, ogromny basen.
Nie ważne.
Szedł dalej kopiąc pod stopami mały kamień. Przypomniało mu się jak grał kiedyś niemalże codziennie z ojcem w piłkę. 
A teraz pomyślał o Katherine. O tym jaka musiała być nieszczęśliwa. Życie od dziecka rzucało jej pod nogi kłody, a ona i tak za to cierpi.
Nie chciała wyjść z jego głowy. Słyszał po nocach jej głos... jej krzyk. 
Wyciągnął telefon.





- Co?
- Powiedziałem, że Ci pomogę.
Katherine podkurczyła nogę i zagryzła kciuk.
- Pomogę Ci, tylko nie wiem jeszcze jak.
- Ja też nie.
- W takim razie wymyślmy coś.
Uśmiechnęła się.
- Opisz mi miejsce.
- Duży, prostokątny budynek. Przednie drzwi kontrolowane przez policję, tylne zamknięte.
- To już wiemy, którymi się posłużymy. Coś jeszcze?
- Duży zielony plac z parkingiem przed bramą. Wszystko otoczone drutem pod prądem.
- Okay. Ile pięter?
- Trzy.
- Na którym jesteś?
- Na pierwszym.
- Dzielisz z kimś pokój?
- Nie.
- Doskonale.
- Mogę spytać Cię o jedno?
- Co?
- Dlaczego mi pomagasz?
- Chcesz się uwolnić?
- Tak.
- To nie pytaj.
Chłopak rozłączył się.
Katherine oparła się o parapet i spojrzała w dal przez okno.
Już wkrótce- pomyślała.

środa, 31 lipca 2013

ROZDZIAŁ 1


Kobieta w białym fartuchu przechodziła przez ciemny korytarz. Jej cienkie blond włosy delikatnie opadały na masywne ramiona. Światło dobiegające z lamp ledwie muskało jej brzoskwiniową skórę. Katherine podążała za nią, skradała się. Mimo swojego strachu podchodziła coraz bliżej. Z nerwów ciężko dyszała. W dłoni trzymała scyzoryk. Wyciągała rękę przed siebie, poczuła jak jej plecy przebiega dreszcz.
- Wiem, że tu jesteś.
Serce zaczęło jej mocno bić jakby miało zaraz wyrwać się z piersi.
Nie wiedziała co robić. Wbiła jej małe ostrze w plecy.
Wydobyła z siebie stłamszony krzyk.
Sięgnęła szybko do jej kieszeni i rzuciła się biegiem.
Bała się, że ktoś ją widział. To niemożliwe, ale w jej głowie snuły się najstraszniejsze wizje.
Wpadła do swojego pokoju. Zatrzaskując drzwi, oparła się o nie plecami. W rękach ściskała telefon. Podeszła do łóżka. Wrzuciła go pod poduszkę. Odgarnęła włosy z twarzy i zauważyła na koniuszkach swoich palców krew. Zdesperowana wytarła ją szybko w pościel. 
Próbowała zasnąć.
Nie mogła. Znów zabiła. Nie miało się to tak skończyć, zbyt pochopnie postąpiła. To nie może się więcej powtórzyć.
Nagle klamka poruszyła się.
Zamknęła oczy i mocno ścisnęła kołdrę. Słyszała jak podeszwy butów stukają w drewniane panele.
- Śpisz już aniele?- to pan Donnavan. 
Wstrzymała oddech.
- Cóż, zrobię z Ciebie pożytek jutro.
Musnął ustami delikatnie jej wargi i wyszedł.
Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Nienawidziła go. Odkąd się tu pojawiła odwiedzał ją praktycznie każdego wieczoru. Za każdym razem gdy czuła jego spojrzenie na sobie; za każdym razem gdy czuła na sobie jego dłonie... żałowała teraz, że to nie jego spotkała na korytarzu.
Nie mogła tu dłużej zostać.
Wyjęła ukradzione urządzenie. Nie mogę czekać- pomyślała w duchu.
Wciągnęła głęboko powietrze do płuc i wybrała dziewięć przypadkowych cyfr. Nacisnęła zieloną słuchawkę.
Sygnał.




Tyler siedział przy basenie zapalając szluga. Kumple wygłupiali się, a dziewczyny w kostiumach kąpielowych seksownie przechadzały się w te i na zad. 
Typowa impreza.
Dużo alkoholu, głośna muzyka, zero ograniczeń.
Chłopak poczuł wibracje w kieszeni. Wyjął z niej swojego najnowszego iPhona i odszedł na bok.
- Pomóż mi.- usłyszał ciche błaganie.
- Wydaje mi się, że to pomyłka.
Był zaskoczony.
Miał już się właśnie rozłączyć gdy usłyszał krzyk.
- Nie! Nie możesz mnie tu zostawić!
Zaciągnął się.
- Dobrze, a więc gdzie jesteś?
- W Seldonie, w poprawczaku.
Zaśmiał się.
- Okay, nie wiem co takiego brałem, że macie mnie za kompletnego idiotę ale myślicie, że się na to nabiorę?
- Proszę, jesteś moją jedyną nadzieją.
Połączenie zostało zerwane.
Wrócił na swój leżak i sięgnął po kolejną działkę.
Zasnął.



Jasny promień słońca padał mu na twarz. Podniósł się i rozejrzał dookoła. Świetnie, wszyscy się zmyli.- pomyślał- Sprzątaczka zrobi porządek.
Zostawił bałagan na ogrodzie i poszedł do swojego pokoju, prosto do łóżka.
Miał kaca, pękała mu głowa. Wyjął z szuflady nocnej jakieś tabletki i połknął popijając wodą stojącą obok. 
Włączył telewizor.
-... nadal nie odnalezione. To była ich jedyna nadzieja.
Jedyna nadzieja.
Tyler szybko sięgnął po telefon i sprawdził ostanie połączenia. A więc jednak to nie był sen. 
Wybrał ostatni numer.
- Zadzwoniłeś.- słyszał cichy szept.
- Kim... kim ty do cholery jesteś?
- Nazywam się Katherine Willson.
- Dlaczego ja? Dlaczego zadzwoniłaś akurat do mnie?
- Sama nie wiem... Wybierałam przypadkowe cyfry. Tylko ty odebrałeś... Poza tym wywnioskowałam, że mieszkasz w okolicy.
- Co właściwie takiego zrobiłaś? W czym muszę Ci pomóc?
Przez następne pół godziny Katherine opowiadała mu swoją historię. Poczynając od urodzin, kończąc na poprawczaku.
- Nie mogę... wybacz mi.- wykrztusił w końcu.
- Dlaczego?- dobiegł go płacz.
- Zabijałaś, kradłaś. Jestem szalony, ale nie jestem kryminalistą...
- Znęcają się nade mną! Gwałcą! Nie mogę tak dłużej!
Milczał.
- Dlaczego? Bo to niewykonalne? Boisz się? Czy dlatego, że nie obchodzi Cię mój los?!
Zdenerwował się. Działał impulsywnie. 
- Wszystko na raz! Nawet Cię nie znam!
- Postaw się na moim miejscu.
- Nigdy nie zabiłbym człowieka.- odparł z obrzydzeniem.
- Zrozum wreszcie! Musiałam!
Była bezradna, zdesperowana.
- Ale ja nic nie muszę.
- Rozumiem. Wróć do swojego idealnego życia. Pozostaw mnie, aż w końcu będziesz miał mnie na sumieniu. Niepotrzebnie tylko robiłeś mi nadzieję.
- Nic nie obiecywałem...
Rozłączyła się.
Wściekły rzucił szklanką w telewizor,który od resztek wody wybuchnął. 
Wpadł w furię. Zaczął demolować cały swój pokój. 
Po chwili uspokoił się. Przerażony usiadł w rogu pokoju.
Co go skłoniło do takiego postępowania? Słowa nieznajomej osoby? Słyszał ją pierwszy raz w życiu...
Sięgnął do kieszeni po papierosy i zaczął rozmyślać o Katherine.

poniedziałek, 29 lipca 2013


PROLOG

Mężczyzna w garniturze poprawił krawat i zgasił papieros o biały parapet w kuchni. 
- Następnym razem nie będę się nad tobą litować i zapłacę tyle na ile sobie zasłużyłaś.- odparł ochrypłym głosem.
Następnego razu już być nie może.- pomyślała Katherine. Wychylając głowę z małej szczeliny pomiędzy drzwiami odprowadzała gościa spojrzeniem aż do wyjścia. Gdy drzwi zatrzasnęły się od razu wpadła do kuchni.
- Co ty sobie wyobrażasz? Przecież obiecałaś mi, że z tym skończysz?- dziewczyna rzuciła chłodne spojrzenie kobiecie siedzącej naprzeciw niej. Wyglądała na około czterdziestkę, ciemne farbowane włosy opadały jej na ramiona. Ubrana była tylko w zwiewną koszulę nocną i popijała whisky.
- Oh mała, przestań już. Przecież skądś muszę mieć na alkohol!
- Tak, bo ta twoja tania wóda jest najważniejsza. Nie interesuje Cię to, że robisz z siebie tanią dziw...- nie zdążyła dokończyć bo matka wymierzyła jej jeden solidny policzek.
- Póki jesteś pod moją opieką będziesz musiała robić to co ja chcę. Nie mam zamiaru hamować się dla jakiejś smarkuli.- wypiła zawartość szklanki do dna.
- Nie będziesz tak do mnie mówiła.- Katherine chciała dodać coś jeszcze ale pijana kobieta złapała ją za włosy i szarpnęła jej głową z całej siły o lodówkę. Ze skroni pociekła jej stróżka krwi.
- Coś ty powiedziała?- uderzyła ją jeszcze raz- Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?- milczała- Tak właśnie myślałam. Psujesz tylko wszystkim życie. Gdyby nie pieniądze od państwa już dawno by Cię tu nie było. Zbiera Ci się na łzy? I tak to Ci w niczym nie pomoże.- matka popchnęła ją na podłogę i plunęła w jej stronę- Jesteś nikim, zwykłym pasożytem.
Wyszła do łazienki.
Koniec tego.- pomyślała dziewczyna- Mam już dość tego jak traktujesz mnie przez całe życie. Mam już dość tego w jaki sposób się do mnie odzywasz. Dość krzyków dobiegających z twojego pokoju każdego wieczoru. 
Katherine podniosła się lekko. Przetarła oczy i sięgnęła po szuflady po długi nóż. Wyciągając go czuła jak jej ciało drży. Podeszła od tył do matki.
- Zdychaj suko.- a potem poderżnęła jej gardło.



- Tutaj 5-3-5, odbiór.Mamy sygnał od sąsiadów. Kolejna kłótnia domowa. Jedziemy na miejsce, bez odbioru.
Wysoki ciemnoskóry mężczyzna pociągnął łyk kawy i ruszył radiowozem.
- Dokąd tym razem?- spytał jego towarzysz zapinając pasy.
- Himwhold 25.
- To niedaleko, zaraz będziemy na miejscu.
Samochód zatrzymał się przy bramie wejściowej. Mężczyźni podeszli do drzwi.
- Halo, komisariat policji. Dostaliśmy zgłoszenie o awanturze domowej. Proszę nas wpuścić do środka.
Podczas gdy jeden próbował dostać się do mieszkania, drugi zaglądał do niego przez okno.
- Coś się poruszyło w środku.- rzekł z tęgą miną.
- Wywarzamy?- rzucił spojrzenie na drzwi.
- Nie mamy wyboru.- rudowłosy funkcjonariusz jednym silnym kopnięciem wyłamał zamek. Nie był zbyt mocny- pomyślał.
Mężczyźni weszli do środka i zauważyli na jego końcu młodą dziewczynę. Podeszli do niej, była cała zakrwawiona i szlochała nad ciałem drugiej kobiety w jeszcze gorszym stanie.
- Czy ona...
- Nie.- uprzedziła ich.
- Ty ją zabiłaś?- spytali ponownie.
- Tak.
- Pewnie teraz strasznie żałujesz. To musiał być straszny wypadek...
- Niczego nie żałuję!- uniosła się Katherine- Zasłużyła sobie na taki los! Nienawidzę jej. Czekałam na taką okazję od lat, aż w końcu się nadarzyła. I wie pan co jedyne mnie w tym przygnębia?- podniosła na niego wzrok- To, że mogłam to zrobić tylko raz.
- Wiesz, że w takim razie musimy postawić Cię przed wyrokiem sprawiedliwości?
Dziewczyna nie odpowiadała.
- Eh, John dzwoń do centrali, a ja się nią zajmę.- rzekł sięgając po kajdanki.
- Tu 5-3-5, mamy na miejscu martwą kobietę po czterdziestce. Poderżnięte gardło i cztery rany kute na klatce piersiowej. Przy ofierze znaleźliśmy sprawcę, prawdopodobnie córka. Dziewczyna, lat około piętnastu- osiemnastu. Czekamy na pogotowie.
- Dlaczego?- spytał mężczyzna zakuwając jej nadgarstki- Jaki był twój motyw?
Na twarzy Katherine pojawił się uśmiech triumfu, nadal milczała.
BOHATEROWIE:
Tyler Smith- osiemnastolatek, który beztrosko żyje razem ze swoim ojcem, który ma własną świetnie radzącą sobie firmę. Żyje w przekonaniu, że jego matka umarła w wypadku samochodowym gdy ten był jeszcze na tyle mały by tego nie pamiętać. Nie interesuje go nic poza nim samym, imprezami, fajnymi dziewczynami i jeszcze raz nim samym.
Katherine Willson- ma szesnaście lat. Mieszka w niewielkim domu razem ze swoją matką. Nie chodzi do szkoły, nie ma przyjaciół. Codziennie musi patrzeć jak jej matka zadręcza siebie oraz i ją.

























LUDZIE Z INNYCH SFER. NIBY NIE PODOBNI A JEDNAK? CZY MOŻE COŚ ICH ŁĄCZYĆ?